Z łezką w oku
Od chwili, gdy po raz pierwszy przekroczyłam próg naszej szkoły, minęło ponad pół wieku. A jednak rok 1951 tkwi w mej pamięci niezmiennie i nakazuje rozważać, zastanawiać się, a przede wszystkim wspominać.
Ulica św. Józefa 19. Niewielki parterowy barak, sześć izb lekcyjnych, gabinet dyrektora i sekretariat, w którym mieściły się również księgowość i pokój nauczycielski.
Brak było gabinetów przedmiotowych, pracowni, auli, sali gimnastycznej. Skromna biblioteka mieściła się w świetlicy internatu przy ul. Jaroczyńskiego 9.
Technikum Przemysłu Cukrowniczego jedyna tego typu szkoła w Polsce to brzmi dumnie i zobowiązuje.
Zdawaliśmy sobie sprawę z tego wszyscy my nauczyciele i uczniowie, którzy zjechali do Torunia z wszystkich stron kraju.
Nie zrażały nas trudne warunki pracy. To było przecież tylko parę lat po wojnie. Młodzież bardzo chciała się uczyć, ale także śpiewać, tańczyć, uprawiać sport. Kwitło życie kulturalne, istniały zespoły pracy pozalekcyjnej, śpiewał tercet żeński i kwartet męski, działał zespół recytatorski, teatralny, taneczny.
Szkolne akademie odbywały się w największej izbie lekcyjnej. Pracowaliśmy w bardzo skromnych warunkach, a jednak to nasza młodzież wystąpiła na centralnej akademii w Ministerstwie Przemysłu Rolnego i Spożywczego w dniu l maja 1952 roku w Warszawie. Byliśmy z tego zaproszenia bardzo dumni i traktowaliśmy je jako szczególne wyróżnienie naszej szkoły.
Trudne powojenne warunki. Lekcje wychowania fizycznego odbywały się w lasku obok internatu, bo przecież sali gimnastycznej nie było. Byli jednak entuzjaści sportu, był zapał, był entuzjazm i ogromna wola osiągnięcia jak najlepszych wyników.
Szkoła wyróżniała się na terenie Torunia w piłce nożnej, tenisie stołowym, biegu na krótkich dystansach, w rzucie oszczepem, w skoku wzwyż.
Z łezką w oku wspominam te wcześniejsze lata, mimo że były nie tylko początkiem mojej długiej, czterdziestodwuletniej pracy w naszej szkole.
Z łezką w oku wspominam dyrektora Maciejwskicgo, który przyjmował mnie do pracy i moich kolegów rówieśników, świeżo „upieczonych" magistrów U.M.K.: Lilę Bukowska, Zbyszka Góreckiego, Stefana Nowosielskiego.
Za ogromny zaszczyt poczytuję sobie fakt, iż mogłam pracować z wybitnymi autorytetami cukrownictwa polskiego inżynierami Krzętowskim, Kittlem, Godlewskim, Dzięgielewskim, Pomarańskim.
Wspaniała atmosfera panująca w naszym niewielkim nauczycielskim gronie, wzajemna serdeczność, życzliwość i przyjaźń przenosiły się na kontakty z młodzieżą. Stanowiliśmy jedne rodzinę, rozumieliśmy i lubiliśmy się bardzo.
Staja przed moimi oczyma dziewczęta w fartuszkach szkolnych, granatowych spódniczkach, białych bluzkach i chłopcy w brązowych czapkach z czarnymi daszkami.
Zwarta kolumna maszeruje z internatu do szkoły ze śpiewem na ustach:
„My nie, my nie, my nigdy nie poddamy się w Te Pe Ce".
Aleksandra Teodorczyk
Moja szkoła
W 1950 r. musiałem podjąć decyzję: studia po ukończeniu FV LO albo Liceum Przemysłu Cukrowniczego, które zapewni mi szybki start zawodowy. Studia nie wchodziły w grę pochodzę z rodziny wielodzietnej i rodzice nie udźwignęliby takiego ciężaru. Okazało się, że jedynie „nasza szkoła"(z solidnym zapleczem w cukrowniach) może gwarantować duże możliwości zawodowe. Po naradzie z Przyjaciółmi, Jerzym Płockim (przyszłym absolwentem cukrownictwa na Politechnice Łódzkiej, dyrektorem cukrowni) i Januszem Piórem (chemia na UMK, zarządzanie Elana), w myśl zasady „jeden za wszystkich...", stanęliśmy na egzaminie do szkoły oko w oko z dyrektorem Franciszkiem Maciejewskim, człowiekiem na pewno nietuzinkowym, wymagającym i równocześnie przyjaznym.
W szkole mogłem realizować również swoje sportowe pasje: grałem w I-ligowym zespole koszykówki, Pomorzaninie, szkolna reprezentacja zmierzyła się w piłce nożnej z najlepszym zespołem województwa Pomorzaninem. Wynik spotkania przemilczę.
Nasza klasa należała do tych, które nauczyciele określają jako krnąbrne. Rzeczywiście mieliśmy swoje za uszami. Kiedy w 1951 r. zniesiono naukę religii w szkole i musiał odejść nasz nieodżałowany Przyjaciel, ksiądz Żur, zaprotestowaliśmy nie przychodząc na zajęcia przez trzy dni. Z opresji, również politycznej, uratowała nas cudowna wychowawczyni mgr Alina Bukowska wspólnie z Dyrektorem. Wreszcie lipiec 1953 r., matura, a wraz ze świadectwami dojrzałości wręczono nam nakazy pracy, przeciw którym, oczywiście, buntowaliśmy się. Zdaję sobie sprawę, że dzisiaj takie rozwiązanie absolwenci powitaliby z radością...
Szkołę wspominam z największym sentymentem nic tylko ze względu na solidna wiedzę zawodowa, które jej zawdzięczam, ale też niezapomniana atmosferę solidarności, przyjaźni i życzliw ości. Znane porzekadło mówi „cukier krzepi", my przechrzciliśmy to na „cukier lepi". Powodów było kilka: w szkole „zlepiło się" wiele małżeństw (moja żona, Urszula, też jest absolwentka z rocznika 1955), kształciły się tu całe rodziny, pokolenie po pokoleniu. Chociażby moja rodzina, ja i moja żona Urszula, córka Aleksandra, wnuczka Dorota, bracia Jerzy i Jan, wspomniany już Jerzy Płocki szwagier, jego córka Anna (wraz z mężem Krzysztofem są nauczycielami naszej szkół}'), ponadto szwagier Stanisław Wrześniewski, kuzynostwo Krystyna Orszt i Andrzej Masłowski, wreszcie wnuk Filip obecnie uczeń I klasy. "Takich przykładów można znaleźć wiele, wspomnę tylko jeszcze dwa duże „rody cukrownicze"- Pilarskich i Zalewskich.
Sprawdzanie mojej szkolnej wiedzy rozpocząłem w cukrowni w Chełmży, do której trafiła również koleżanka Stefania Olkiewicz - Kufel. I tu rzut na głęboka wodę odpowiedzialność za gospodarkę cieplny cukrowni i zakładów ubocznych! Dla technologa to wyzwanie, ale prof. Godlewski dał nam solidne podstawy z tej dziedziny. Po dwóch latach przeszedłem do działu technologicznego jako zmianowy. Równocześnie udzielałem się sportowo jako czynny zawodnik a także jako trener. Byłem również działaczem społecznym sprawując funkcje zastępcy przewodniczącego Klubu Sportowego Legia i pracując w Radzie Pracowniczej.
W 1971 r. znowu zwrot. Zaproponowano mi wyjazd do Iraku na budowę i rozruch cukrowni Mosul. Przepracowałem tam ponad trzy lata jako szef produkcji i przyznaję, że ten czas był dla mnie i moich kolegów prawdziwym sprawdzianem fachowości, kompetencji, umiejętności porozumienia, pomysłowości i a także życia w tropiku.
Po powrocie w 1974 r. zameldowałem się w macierzystej cukrowni i zostałem przeniesiony do przedsiębiorstwa Cukrownie Kujawskie, którym kierował dyr. Maciej Rumiński (brat znanego działacza gospodarczego i ministra Bolesławca Rumińskiego). Tamże pełniłem kolejno funkcje inspektora BHP i z-cy kier. Działu Technologicznego. W 1976 przeszedłem do pracy w cukrowni Dobre, gdzie byłem z-cą dyr. d/s. technicznych. Niespełna dwa lata później Dyrektor przedsiębiorstwa Cukrownie Toruńskie Leszek Garczarek zaproponował mi stanowisko dyrektora Cukrowni Unisław. Tam w-łaśnie przeżyłem przemiany ustrojowe i gospodarcze cukrownie Unisław i Ostrowite jako pierwsze w branży wydzieliły się z przedsiębiorstwa państwowego i weszły w skład spółki z udziałem kapitału zagranicznego British Sugar. Nowo powstały koncern był ostro atakowany, np. przylgnęła do nas niesłusznie opinia, że sprzedaliśmy cukrownię za dwa traktory. Mimo to, dzięki nieugięte postawie dyr. Zygmunta Gasowskiego spółka przetrwała i ma się dobrze.
W 2000 r., po przepracowaniu 22 lat na stanowisku dyrektora cukrowni, osiągnąwszy wiek emerytalny przeszedłem na emeryturę. Ogółem w Toruńskim Przedsiębiorstwie spędziłem 47 lat. Za pracę zawodowa zostałem uhonorowany srebrnym i złotym Krzyżem Zasługi, Krzyżem Kawalerskim Odrodzenia Polski nadanym przez prezydenta Lecha Wałęsę oraz medalami „ Za Zasługi dla Oświaty", „Za Zasługi dla Województwa Toruńskiego" oraz najwyższym odznaczeniem pożarników ochotników „Złotym Medalem za Zasługi dla Pożarnictwa".
Czuję się spełniony w moim życiu zawodowym i rodzinnym, a wszystko zaczęło się od naszej szkoły...
Zdzisław Wierzchowski
Wspomnienie z lat szkolnych ...
Pamiętam dokładnie słoneczne przedpołudnie 31 sierpnia 1965 roku, kiedy to do czternastoletniego chłopaka pracującego w polu z para koni, podjechał listonosz.
- Mam dla ciebie ważna pocztę, telegram zostałeś przyjęty do Technikum Młynarskiego w Toruniu oznajmił z uśmiechem listonosz. Radość ogarnęła przede wszystkim mnie samego, dostałem się przecież z odwołania, zdawałem czerwcowe egzaminy wstępne do Technikum Cukrowniczego.
Tego samego dnia pociąg relacji Brodnica-Bydgoszcz (z przesiadka w Kowalewie Pomorskim) dowiózł mnie do Torunia. Zatrzymałem się chwilowo u rodziny na Rubinkowie. Następnego dnia stawiłem się w szkole, u dyrektora Nowosielskiego, który oznajmił mi, że wpisuje mnie do klasy technologicznej. I tak zaczęła się moja edukacja, rozstanie z domem rodzinnym. Odtąd do rodzinnego Dulska zacząłem przyjeżdżać na wakacje, później od okazji do okazji.
Dla chłopaka z prowincjonalnej wiejskiej szkoły był to początek właściwej edukacji. Trzeba było przede wszystkim nadrobić duże braki wiedzy ze szkoły podstawowej. A kosztowało mnie to dużo pracy. Najlepszym sprawdzianem moich umiejętności była pierwsza klasówka z języka polskiego, którego uczył nas Pan Czesław Moskal. Wówczas to w pierwszym zdaniu zrobiłem dwa poważne błędy ortograficzne: przedstawiłem streszczenie opowiadania pisząc „głównymy bohateramy są ...". Z tego chyba powodu na I okres w klasie pierwszej z języka polskiego miałem 3-. W ogóle edukację rozpocząłem od 2 z biologii, która postawił mi mgr Suski. Proszę sobie wyobrazić, jak się to ma do dzisiejszej rzeczywistości, kiedy to od wielu lat jestem profesorem zwyczajnym na Wydziale Biologii Uniwersytetu Warmińsko-Mazurskiego w Olsztynie.
Stopniowo jednak kolejne bariery znikały i ostatecznie miałem jedno z najlepszych świadectw maturalnych w klasie. Pamiętam doskonale Panią Aldonę Moskal, nauczycielkę języka rosyjskiego i nasze wychowawczynię. Niezapomniane były lekcje wychowawcze, które często zaczynały się pisaniem listów do rodziców o treści: „Kochani Rodzice informuję was, że w minionym tygodniu otrzymałem oceny niedostateczne z następujących przedmiotów". Raz również mnie się to przytrafiło. Pani wychowawczyni zbierała wszystkie listy i wysyłała je sama osobiście. Nie było to przyjemne!
Pamiętam doskonale lekcje z chemii z Panem Kunigielem. Ogromnie je lubiłem. Coś z tego pozostało na późniejsze lata mego życia. Po pierwsze z chemią na studiach nie miałem nigdy problemów i po drugie pracę magisterską wykonałem z biochemii roślin, a zajmuję się do dzisiaj fizjologia i biochemia nasion.
Z przyjemnością wspominam Pana Fijałkowskiego nauczyciela fizyki, Pana Raczkowskiego, który uczył nas towaroznawstwa i technologii młynarskiej. Wszyscy baliśmy się matematyki i zawsze groźnego Pana Modzelewskiego. Choć nikt nie miał prawa na niego narzekać, bowiem maturę z matematyki cała klasa zdała na 5. W ogóle matura to osobny rozdział. Dla mnie, Stefana Flisikowskiego i Jadzi Olejnik była to tylko formalność. Byliśmy faworytami, bowiem w konkursie maturzystów wszystkich techników nauczających technologii przetwórstwa zbożowego (było ich wtedy 7 w Polsce) zdobyliśmy I miejsce.
Osobny rozdział stanowi 5 lat spędzonych w internacie. Piętrowe, żelazne łóżka, cisza nocna od godz. 22°° i pobudki przeraźliwym dzwonkiem od 6°°. Jadało się w stołówce na 3 zmiany. Szczęśliwe były te klasy, którym wypadało śniadanie na trzecia zmianę, można było pospać. Po śniadaniu przemykanie przed otwartymi drzwiami kierownika internatu, Pana Puchalskiego, który zabraniał wybiegania do szkoły w kapciach.
Swojej średniej szkole zawdzięczam bardzo dużo. Przede wszystkim opuszczając ją w czerwcu 1970 roku (z Panią A. Moskal odśpiewaliśmy wtedy piosenkę „Jak szybko upływa życie ...") zdobyłem wystarczającą wiedzę by móc zdać na studia do byłej Wyższej Szkoły Rolniczej w Olsztynie.
Wszystkim P.T. Pracownikom Zespołu Szkół Przemysłu Spożywczego i VIII Liceum Ogólnokształcącego w Toruniu, wszystkim przyjaciołom z tamtych lat, koleżankom i kolegom przekazuję najserdeczniejsze pozdrowienia.
prof. dr hab. Ryszard Górecki
Wspomnienie
Po zdaniu matury w Liceum Ogólnokształcącym im. Jana Kasprowicza w Inowrocławiu, trochę zagubiony przyjechałem do Torunia kontynuować naukę. W Zespole Szkół Spożywczych otwarto właśnie Policealne Studium Przemysłu Spożywczego, gdzie złożyłem dokumenty i zostałem przyjęły na kierunek: budowa maszyn i urządzeń przemysłu spożywczego. Tak zaczął się mój kontakt z „nasza szkoła" bo tak ją my absolwenci nazywamy. W 1975 roku otrzymałem dyplom ukończenia szkół}' nr 7. D}rektor mgr Józef Sawionek, wręczając mi go zaproponował jednocześnie pracę w charakterze nauczyciela zawodu, i tak l września 1975 roku rozpocząłem moje karierę zawodową w cukrownictwie. Pierwsze zajęcia odbyłem z klasę 5 te w Cukrowni Chełmża, gdzie zostałem „pobłogosławiony" przez inż. Jerzego Trzcińskiego, z którym przez wiele lat pracowałem i który podzielił się ze mną swoja wiedzę i doświadczeniem nie tylko zawodowym, ale również życiowym. Po roku pracy zostałem skierowany na studia na Politechnikę Łódzka, gdzie zdobyłem dyplom inżyniera chemika o specjalności cukrownictwo.
Zdjęcie wykonane przez członków Kota Fotograficznego w czasie prowadzenia przeze mnie zajęć w sali nr 10 z technologii cukrownictwa (l 982 r.).
Pod moim kierunkiem uczniowie klas maturalnych napisali przeszło 30 prac dyplomowych, a wielu z nich ukończyło studia i pracuje na kierowniczych stanowiskach w przemyśle cukrowniczym i spożywczym. W ramach zajęć pozalekcyjnych prowadziłem z młodzieży koło fotograficzne. Wiele ważnych momentów z życia szkół}' zostało trwale uwiecznionych na fotografiach zrobionych przez moich wychowanków. Od l kwietnia 1984 roku do 14 sierpnia 1984 roku pełniłem obowiązki wicedyrektora szkoły.
W czerwcu 1984 roku podczas uroczystości zakończenia roku szkolnego dyrektor Cukrowni Unisław pan Zdzisław Wierzchowski zaproponował mi pracę w swoim zakładzie, które po długim namyśle przyjąłem. W cukrowni przeszedłem kolejne szczeble zarządzania, począwszy od zmianowego, głównego technologa zostając w końcu zastępcę dyrektora ds. technicznych i szefem produkcji.Kontakt ze szkołą miałem niemal codziennie, ponieważ w Unisławiu odbywały się zajęcia warsztatowe, których byłem opiekunem. Również obrona prac dyplomowych odbywała się na terenie fabryki. Była to jedna z innowacji zdawania egzaminu dyplomowego „na żywych urządzeniach".
W 1994 r., po przejściu do pracy w Cukrowni w Ostrowitem na stanowisko dyrektora naczelnego, kontakty ze szkołę trochę rozluźniły się, ale zawsze starałem się być otwartym na współpracę i pomoc naszej szkole. W Cukrowni w Ostrowitem każdego roku odbywały się praktyki dla uczniów Technikum Cukrowniczego. Mój kontakt ze Szkoła okazuje się nierozerwalny, gdyż moja żona, a zarazem była uczennica Krystyna, pracuje w administracji szkolnej, a nasz syn Łukasz też jest absolwentem tej szkoły, obecnie student Politechniki Gdańskiej Wydziału Chemicznego.
Kończąc chciałbym życzyć szkole i sobie następnych owocnych lat współpracy będących podstawą do wspomnień na następny jubileusz.
inż. Andrzej Kowalski
Zachęcamy do nadsyłania wspomnień o Naszej Szkole na adres Ten adres pocztowy jest chroniony przed spamowaniem. Aby go zobaczyć, konieczne jest włączenie w przeglądarce obsługi JavaScript., które będziemy umieszczali na tej stronie.